niedziela, 10 lutego 2013

jak baba z targu...

Dziś rano w komercyjnej telewizji trafiłam przypadkiem na program kulinarny Pascala, który kręcił się po meksykańskim targowisku. Przypomniało mi się, jak kręcąc się po Oaxace, odkryliśmy zupełnie magiczne i nie komercyjne miejsce.

W Oaxace jest targowisko główne, w kolonialnym budynku, gdzie można zaopatrzyć się w miejscowe rękodzieło, posilić się w jednym z małych barów i gdzie panuje względny porządek (mimo wielu turystów, lepiej nie robić tubylcom zdjęć z lampą, gdyż istnieje wysokie ryzyko oberwania zgniłym pomidorem..)

Kilka ulic dalej, za dworcem autobusowym, zaczyna się inne życie...
Targowisko miejskie (mercado de Abastos), plątanina uliczek, stoisk, gwar przekrzykujących się sprzedawców, ceny dużo niższe niż w głównej hali, i cała masa drobnych wyrobników.



Kupić można tu wszystko, od cebuli po prostytutkę...Przyznaję, że w tym tłumie nie czułam się najbezpieczniej, ale oszalałam zupełnie na widok pana, który w zakamarkach swojego sklepiku ręcznie dekorował porcelanowy kubeczek! Oaxaca jest znana ze swojej czarnej i zielonej porcelany, ja natomiast nie mogłam się oprzeć kolorowym filiżankom do kawy i herbaty.

porcelana, Oaxaca, Meksyk
Obładowana porcelaną, i 3 kilogramami miejscowej czekolady, wracałam jak "baba z targu" do pokoju.
Tak... zadajecie sobie pewnie pytanie, jak udało mi się z tymi wszystkimi skarbami przemieszczać, mając ze sobą tylko bagaż podręczny... odpowiedź brzmi... nie wiem ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz