piątek, 22 lutego 2013

co w trawie piszczy...to można zjeść :)

Meksykańska gościnność ma dwa oblicza. Z jednej strony Meksykanin nigdy Ci nie odmówi, słowo "nie" wręcz nie przystoi (inna sprawa, że w większości przypadków obietnicy nie dotrzyma), z drugiej strony odmowę proponowanego poczęstunku czy gościny może uznać za obrazę. 
I tak właśnie wpakowałam w tarapaty moje podniebienie... Po przetestowaniu małego baru w San Cristobal de las Casas, gdzie nie dość, że tanio, to jeszcze smacznie i dużo zjeść można, wracałam do niego kilka dni z rzędu. Sympatyczni właściciele okazali się kolekcjonerami monet, dlatego dorzuciłam im kilka polskich groszy :) Chcąc się odwdzięczyć za wspaniały podarunek, poczęstowali mnie porcją towaru z górnej półki - chapulines oaxaqueños...

chapulines - smażone koniki polne
By pozostać z nimi w dobrej komitywie, nie pozostało mi nic innego jak zamknąć oczy, pomyśleć o paprykowych chipsach i przełknąć super bogate w białko, cynk, magnez i witaminy A,B,C, ... koniki polne...


Siła autosugestii jest ogromna, bo ku mojemu zdziwieniu smakowały całkiem dobrze :) Lekkie, chrupiące, dobrze przyprawione mieszanką chili,limonki i soli. Mimo to, myślę że wielu z Was mogłoby sobie darować to kulinarne doświadczenie... Nie tylko ze względu na aspekty estetyczne ( te małe konikowe nóżki strasznie wchodzą w zęby), ale i przez wzgląd na cenę sięgającą 200 $ za kilogram!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz