Ciąg skojarzeniowy jaki powstaje w mojej głowie w związku z określonym zapachem czy smakiem jest dla mnie zawsze intrygującą zagadką...Dziś zapach świeżo upieczonej tarty cytrynowej zaprowadził moje myśli do Paryża. Dlaczego tam? Ponieważ po raz pierwszy moje kubki smakowe zapoznały się z tym rarytasem właśnie w stolicy Francji :) Niepozorna ciastkarnia u podnóża Montmatre, gdzie ekspedientka przywitała nas ciepłym " Dzen dobri" (pochodziła ze Słowacji), oferowała cała gamę kuszących słodkości. Mnie przypadła do gustu cytrynowa tarteletka.
Lekka w smaku, słodko-kwaśna, orzeźwiająca - jak dla mnie? strzał w dziesiątkę! Przepis bez problemu znajdziecie w sieci :) Przyznam szczerze, że ku mojemu zdziwieniu, smakowała mi nawet wyborniej niż wersja czekoladowa, a przyjęło się już, że to właśnie czekolada najskuteczniej stymuluje wydzielanie endorfin (przynajmniej w moim przypadku :) )
Nie było to pierwsze spotkanie z
cytrynowym aromatem. Spacerując w niedzielne popołudnie w okolicach
Luwru trafiłyśmy wiedzione smakowitym zapachem do małego baru.
Serwował dania gotowe, ale ale... jeśli ktoś ma teraz w głowie
obraz taniego fast foodu to nic bardziej mylnego. Mały bar pozwalał
na dowolne komponowanie zestawów obiadowych na miejscu lub na wynos
w niewygórowanej cenie (przykładowo zestaw z marchewkowo-imbirowym
kremem, bogato wyposażoną sałatką z ciecierzycą, tuńczykiem i
kolendrą, oraz deserem kosztował ok 9-10 Euro). Pogoda dopisywała
dlatego rozgościłyśmy się na trawce by delektować się
posiłkiem, a zwłaszcza deserem. Było czym! Proste, lekkie i pyszne
zwieńczenie posiłku, na bazie zbożowym ciastek z kremem mascarpone
o smaku cytrynowym. Rewelacja!
Pałaszowałyśmy słodkości, gdy tuż
obok rozgrywały się mini regaty. W oczku wodnym, kilkuletni chłopcy
z zacięciem ścigali się żaglówkami, które wprawiane były w
ruch za pomocą... zwykłych patyków. Jakież było moje
zaskoczenie! Czyli jednak można, tak? Bez telefonu, tabletu, czy
komputera? Łódeczki pozbawione systemu sterowania, ani nawet
jakiejkolwiek baterii, a mimo to widać było zaciętą rywalizację
i przednią przy tym wszystkim zabawę. Aż sama chciałam spróbować.
Trzecie spotkanie w cytrynowym aromatem
odbyło się całkiem niespodziewanie. Miało miejsce w uroczym
starym bistro gdzieś przy Saint Germain des Prés ( jedno z miejsc
które znalazłam, gubiąc się kompletnie … ale o tym pisałam w
„Paryskim wehikule czasu'). Zamówiłam na deser kompozycje zwaną Cafe
Gourmand złożoną z espesso oraz 3 mini wersji francuskich
przysmaków. Skład tego zestawu może się zmieniać w zależności od fantazji kucharza, w moim znalazły się: Crème brûlée * (śmietanowo-waniliowy krem z karmelizowanym cukrem), mini porcja gateau au chocolat fondant (mocno czekoladowe ciasto z rozpływającym się czekoladowym wnętrzem) oraz kawałeczek ciasta cytrynowego.
Idealne zestawienie dla takiego łakomczucha jak ja ( innymi słowy „
to jest to, co tygryski lubią najbardziej” ;))
Cafe gourmand |
Przed wyjazdem miałam tylko i wyłącznie filmowe wyobrażenie o Paryżu. Teraz stolica Francji jest dla mnie jak tarta cytrynowa: smakowita, lekka i orzeźwiająca :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz